Przez cały tydzień żonglowałam obowiązkami: praca, spotkania, sprawy domowe…
I ostatnią rzeczą, która przyszła mi do głowy, była myśl, że dwa kroki ode mnie, na wsi, mama potrzebuje mojej pomocy.
Kiedy zadzwoniła w sobotę rano, jej głos wydawał mi się taki słaby i kruchy:
— Córeczko, przyjadę do ciebie — powiedziała mama z lekkim strachem. — Trzeba iść do sklepu, nie ma mąki…
I pojechałam — z rzadkim lodem w duszy, ale z twardym postanowieniem, że pomogę. W wiosce upiekłam ciasto w jej starym piekarniku, umyłam podłogę, przerzuciłam drewno w piecu…

I miałam szczęście widzieć, jak twarz mamy rozpromieniła się, kiedy z miłą wdzięcznością objęła mnie za szyję. Bo kto, jeśli nie własna córka, wie, że każdy oddech mamy to przedłużenie mojego życia.
Wieczorem wróciłam do domu zmęczona, ale z ciepłem w sercu. A mąż, wydaje się, nie zauważył tego wśród natłoku domowych spraw.
— Coś miałaś dzisiaj jeść kolację poza domem — powiedział z progu. — Mama znowu prosiła, żebyś do niej przyszła.
A teściowa nie jest zachwycona tym, jak się rozjeżdżasz. Mówi: „Jesteś w domu, zabierz ją do siebie na wieś — oboje są potrzebni”.
W głowie wszystko się miesza: mama ze słowami o mące, teściowa w oczekiwaniu, ja – pomiędzy nimi.
– A dlaczego to ja mam wybierać – mamę czy ciebie? – powiedziałam głosem, który ledwo powstrzymywał łzy. – Boli mnie, kiedy mowa jest jakby o twojej lub cudzej rodzinie. Bo dla mnie ona jest moją mamą.
On milczał. A ja zrozumiałam, że problem jest głębszy — nie chodzi o to, kogo gdzie zawieźć. Problem polega na tym, że moje działania są teraz postrzegane jako obowiązek, a nie jako akt miłości.
Następnego ranka obudziłam się z decyzją: mama na wsi jest na razie ważniejsza. Czułam, jak moje serce wypełnia wdzięczność.
Dzieci pomogły mi wyjechać — szybkie spojrzenie „odwiedzisz ją później” zamiast potępienia.
Nawet teściowa rano powiedziała: „Dobrze, że pojechałaś. Mama potrzebuje przyjaciół”. I to nie było aprobata, ale akceptacja.
Zrozumiałam jedno: miłość nie jest taka sama we wszystkich kierunkach. A bycie wysłuchanym nie jest słabością, ale siłą.
A kiedy pomagam mojej mamie, uczę się dawać siłę sobie. Bo teraz „dopełniam” miłość nie tylko w domu, ale także tam, gdzie są moje korzenie.