Mama zaprosiła nas na urodziny i poprosiła, żebyśmy przynieśli jej coś z listy. Mąż odmówił pojechania do teściowej

Zawsze chciałam, żeby moja rodzina była szczęśliwa, dlatego zawsze starałam się ich cieszyć.

Mama i tata zawsze wychowywali mnie tak, żebym myślała o bliźnich.

Mój mąż Karol, z którym mieszkamy już ponad 10 lat, ma zupełnie inne relacje ze swoimi rodzicami.

Dlatego czasami nie zgadzamy się co do tego, co jest lepsze dla naszych rodzin.

Moja mama zawsze kochała swoje urodziny. Dla niej był to niemal święty dzień, kiedy cała rodzina zbierała się przy jednym stole, śmialiśmy się, wspominaliśmy przeszłość, a ona promieniała szczęściem jak mała dziewczynka.

W tym roku kończyła sześćdziesiąt lat i zaczęła przygotowania już miesiąc wcześniej.

Dzwoniła, pytała, kto może przyjechać, a nawet sporządziła listę prezentów — „żeby nie wydawać pieniędzy na niepotrzebne rzeczy”, jak wyjaśniła.

— Proszę, córko — powiedziała mi przez telefon — mam listę. Wybierz, co chcesz kupić.

— Dobrze, mamo — odpowiedziałam, nieco zaskoczona. — A czy mogę się temu przyjrzeć i wybrać coś razem z mężem?

— Oczywiście. Nie zmuszam cię. Po prostu nie chcę dostać kolejnej wazy lub obrusu.

Przeczytałam listę. Były tam praktyczne rzeczy — nowy czajnik, pościel, ciepły pled, bon na masaż.

Pomyślałam, że możemy wybrać coś ładnego, co będzie zarówno przydatne, jak i płynące z serca. Ale kiedy powiedziałam o tym mężowi, skrzywił się.

— Lista? Poważnie? — odchylił się na oparciu kanapy, złożył ręce na piersi. — A gdzie niespodzianka, gdzie uwaga? Wygląda to tak, jakby ona po prostu wykorzystywała nas jak bankomat.

— Dlaczego tak mówisz — zaczęłam bronić mamy. — Ona chce, żeby prezent był potrzebny.

— Albo żebyśmy wydali pieniądze na coś drogiego — mruknął. — Nie pojadę.

Pomyślałam, że żartuje. Ale kiedy nadszedł ten dzień, naprawdę zaczął wymyślać powody.

Najpierw mówił, że jest zmęczony po pracy. Potem — że trzeba naprawić drzwi w szafie. A wieczorem po prostu oświadczył:

— Jedź sama. Pozdrów ją ode mnie.

Było mi przykro. Pamiętałam, jak mama zawsze traktowała go ciepło, przygotowywała jego ulubione potrawy, nawet w czasach, kiedy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.

A teraz on nawet nie chciał przyjechać. W drodze do mamy przemyślałam jego słowa. One bolały mnie w sercu.

To nie było po prostu „nie chcę jechać” — to było tak, jakby odciął się od mojej rodziny.

Kiedy przyjechałam, mama oczywiście zauważyła, że go nie ma.

— Gdzie Karol? — zapytała, próbując się uśmiechać.

— Nie mógł… praca — skłamałam, żeby nie psuć jej święta.

— No cóż, nic nie szkodzi — westchnęła. — Najważniejsze, że przyjechałaś.

Przez cały wieczór starałam się być w dobrym nastroju, ale w środku było mi ciężko.

Śpiewaliśmy, śmialiśmy się, piliśmy herbatę z ciastem, ale czułam pustkę. Mama chyba też. Często patrzyła na wolne krzesło obok mnie.

Kiedy wróciłam do domu, siedział przed telewizorem i nawet nie zapytał, jak minęło.

I wtedy zrozumiałam: nie chodzi o prezenty, nie chodzi o listę. Chodzi o to, że on nie chce już być częścią naszej rodziny. I ta myśl bolała bardziej niż jakakolwiek kłótnia.

Mama poprosiła mnie, żebym pomogła jej na wsi, a mój mąż chce, żebym pomagała tylko teściowej

Mama poprosiła mnie, żebym przyjechała i jej pomogła: „Poproś brata, on ma więcej czasu, a ja mam rodzinę”

Zadzwonili do mnie krewni mojej babci i poprosili, żebym ją przyjęła do siebie. Ale mam własną rodzinę i małe dziecko