Wraz z mężem spędziliśmy kilka dni w mieście. Początkowo martwiłam się, że zostawiamy dom bez opieki, ale potem się uspokoiłam – to mała wioska, wszyscy sąsiedzi są na widoku, co może się stać?
Kiedy wróciliśmy, nie spodziewałam się, że pierwszy krok przez bramę sprawi mi tak gorzki smak.
W naszym ogrodzie przywitały mnie porozrzucane zabawki, mokre ręczniki i ślady bosych stóp na płytkach przy basenie. Zatrzymałam się, jakby ktoś uderzył mnie w klatkę piersiową.
„Co to jest?” — tylko to wyrwało się z moich ust. Mąż rozejrzał się, potem spojrzał na mnie i od razu zobaczyłam w jego oczach to samo, co sama czułam — oboje wszystko zrozumieliśmy.
W naszym basenie, który budowaliśmy i pielęgnowaliśmy z ostatnich sił, podczas naszej nieobecności bawiły się obce dzieci. Sąsiedzkie.

Podeszłam bliżej — woda była mętna, obok leżała dmuchana zabawka, której nigdy nie kupiliśmy.
W głowie krążyły mi myśli: jak się tu dostali? Kto im pozwolił? Czy ich rodzice o tym wiedzieli? A co najważniejsze — jak można było tak łatwo zlekceważyć cudzą własność?
„No i mamy nasz wypoczynek” — uśmiechnął się gorzko mój mąż. „Chcesz się teraz kąpać?”
Milczałam. W środku wszystko wrzało. Nie, nie chodziło tylko o wodę czy ręczniki. Chodziło o poczucie, że cię zdewaluowano.
Że twoja praca, twoja troska, twoje „święte miejsce” zostały wykorzystane, jakby były nic nie warte.
Potem wyszła sąsiadka. Zwykła, przyjazna, taka, z którą nie raz piłyśmy kawę przy bramie. Uśmiechała się, jakby nic się nie stało.
„Och, dzieci trochę się u was pobawiły, było przecież gorąco, nie macie nic przeciwko? Myślałam, że nie będzie wam żal…”
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. „Nie szkoda?” W środku coś we mnie pękło. Bo nie szkoda było nawet basenu — szkoda było tego, że nikt nas nie zapytał. Nikt nie pomyślał, że możemy mieć coś przeciwko.
„Może następnym razem przynajmniej powiedzcie — powiedział w końcu cicho mężczyzna — bo to przecież nasze podwórko”.
Sąsiadka tylko wzruszyła ramionami: „Ależ skąd problemy, przecież jesteśmy swoimi…” I odeszła, pozostawiając po sobie lekkość, która dla mnie brzmiała jak pogarda.
Wieczorem siedziałam na tarasie i patrzyłam na mętną wodę. Wydawało mi się, że to nie tylko woda z brudem, ale moje uczucia – mieszane, zdeptane, niejasne.
Chciałam krzyczeć, ale zamiast tego milczałam. Powiedziałam tylko mężowi: „Wiesz, nie chcę już, żeby tu przychodzili. Nigdy więcej”.
Bo są rzeczy, które można wybaczyć, a są takie, które pozostawiają pęknięcie w duszy. I to pęknięcie już nigdy nie pozwoli mi patrzeć na naszych sąsiadów tak samo jak wcześniej.
„W niewoli uczuć”: jak wyglądają aktorzy ulubionego serialu po 35 latach