Nigdy nie sądziłem, że pewnego dnia moje życie zmieni się tak bardzo, że wszystko, w co wierzyłem, wyda mi się iluzją.
Zawsze uważałem się za szczęśliwego człowieka: miałem rodzinę, pracę, dom, żonę, która wydawała się niezawodna i oddana.
Żyliśmy razem ponad piętnaście lat i chociaż namiętność już dawno ustąpiła miejsca codzienności, byłem pewien, że to normalne w małżeństwie. Byłem nawet dumny, że udało nam się zachować zaufanie i spokój w naszym związku.
Pracowała w dużej firmie, zajmowała się projektami, które często wymagały jej obecności w innych miastach. Co miesiąc pakowała walizkę i wyjeżdżała „w podróż służbową”.
Stało się to normalną częścią naszego życia. Odprowadzałem ją na dworzec lub lotnisko, ona mnie obejmowała i mówiła: „Trzymaj się tu beze mnie, szybko wrócę”.

Wierzyłem w każde jej słowo, bo nie miałem powodów, by w to wątpić.
Na początku te podróże wydawały mi się nawet czymś dobrym. Wracała zmęczona, ale zadowolona, opowiadała o spotkaniach, nowych klientach, pokazywała zdjęcia z biur lub konferencji.
Cieszyłem się, że się rozwija, że nie stoi w miejscu. „Masz szczęście z żoną” – mówili przyjaciele, kiedy żartobliwie narzekałem na jej częste wyjazdy. I naprawdę tak myślałem.
Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Stała się bardziej zdystansowana. Mniej rozmawialiśmy, wieczory mijały w ciszy, a ja coraz częściej łapałem się na tym, że patrzę na jej telefon, kiedy leżał obok.
Zawsze miała go przy sobie, nawet w nocy kładła go przy poduszce. „To tylko przyzwyczajenie, praca” – wyjaśniała, kiedy ją pytałem. Kiwałem głową i starałem się nie okazywać podejrzeń.
Wszystko zaczęło się pewnej wiosennej nocy. Szykowała się do kolejnej „podróży służbowej”.
Pomagałem jej pakować rzeczy i przypadkiem zobaczyłem w jej torbie czerwoną sukienkę, której nigdy nie nosiła w domu.
„To na kolację z kolegami” – szybko wyjaśniła i zaśmiała się. Ale śmiech był zbyt nerwowy. Poczułem, jak coś ściska mi się w środku.
Wtedy po raz pierwszy przyszła mi do głowy myśl: a co, jeśli jej podróże nie są związane wyłącznie z pracą?
Odpędzałem od siebie te podejrzenia, ponieważ nie chciałem wyglądać na zazdrosnego i małostkowego. Ufałem jej, ufałem przez te wszystkie lata.
Ale podświadomie zacząłem zwracać uwagę na drobiazgi: jak szybko wyłącza ekran telefonu, jak unika zbędnych rozmów o swoich podróżach, jak czasami patrzy w dal, jakby jej myśli były zupełnie gdzie indziej.
Kropkę nad i postawiło wydarzenie, którego nigdy nie zapomnę. Pewnego razu powiedziała, że jedzie na trzy dni do innego miasta, ponieważ ma „ważne spotkanie”.
Postanowiłem zrobić jej niespodziankę: kupiłem kwiaty i pomyślałem, że pojadę za nią następnego dnia, pojawię się w hotelu i pokażę, jak bardzo za nią tęsknię. Czułem się nawet winny, że podejrzewam ją o coś złego.
Przyjechałem do miasta, znalazłem adres hotelu, który mi wcześniej podała, i… jej tam nie było. Najpierw pomyślałem, że się pomyliłem.
Zadzwoniłem do niej: „Gdzie jesteś?” – „W hotelu, mam spotkanie, oddzwonię później” – odpowiedziała szybko.
Jej głos był nieco przytłumiony, jakby nie była w sali konferencyjnej, a w cichym pokoju. Zrozumiałem, że muszę doprowadzić sprawę do końca.
Znajomy z serwisu rezerwacyjnego pomógł mi dowiedzieć się, że ona nawet nie zatrzymała się w tym hotelu. W tym momencie wszystko się dla mnie zmieniło.
Siedziałem na ławce przy dworcu z bukietem w rękach i czułem, jak ziemia ucieka mi spod nóg.
Kiedy wróciła do domu, już wiedziałem, co robić. Nie robiłem scen, nie krzyczałem. Po prostu spojrzałem jej w oczy i zapytałem: „Gdzie byłaś?”
Najpierw się roześmiała, potem zaczęła plątać się w wyjaśnieniach. W końcu spuściła wzrok i powiedziała cicho: „Nie mogę już dłużej kłamać. Mam innego”.
Wydawało mi się, że serce mi zamarło. Wyznała, że od roku jeździ do niego – mężczyzny z innego miasta, którego poznała na konferencji. „Nie chciałam cię ranić – powiedziała – ale żyję podwójnym życiem i nie mogę tak dalej”.
Słuchałem jej i czułem, że mój świat się rozpada. Wszystkie te wieczory, kiedy czekałem na nią w domu, wszystkie te poranki, kiedy wierzyłem jej słowom, wszystkie te dni, kiedy myślałem, że nadal jesteśmy razem — wszystko to okazało się nieprawdą.
Nie znalazłem w sobie siły, by jej wybaczyć. Być może ktoś powiedziałby, że trzeba walczyć o rodzinę, że można przymknąć oko.
Ale zrozumiałem: jeśli ktoś jest w stanie przez rok kłamać ci prosto w oczy, jeśli spokojnie pakuje walizkę i mówi „idę do pracy”, to nie jest już ta kobieta, z którą kiedyś obiecałem spędzić życie.
Złożyłem wniosek o rozwód. Ona prosiła, żebym się nie spieszył, mówiła, że sama nie wie, czego chce, że kocha mnie na swój sposób.
Ale dla mnie to już nie miało znaczenia. Nie chciałem żyć w kłamstwie. Wybrałem samotność zamiast ciągłej gry w „szczęśliwą rodzinę”. Teraz zaczynam wszystko od nowa.
A wiecie, co jest najtrudniejsze? Nie samo rozstanie, ale świadomość, że osoba, z którą dzieliliśmy życie, potrafi tak łatwo nosić maskę. Chyba nigdy nie poznajemy się do końca.